Wywiad z Panią Krystyną Starczewską

Drukuj
Kategoria: O naszej szkole i Zespole Szkół "Bednarska"
Poprawiono: środa, 10, luty 2016

 

Uczeń to człowiek, nie materiał – rozmowa z Krystyną Starczewską, założycielką I SLO na Bednarskiej

DSC_0026

Na jej lekcjach uczniowie mieli prawo wyrażać własne zdanie. Tego prawa swoich uczniów broniła też podczas ich matury, za co wyrzucono ją ze szkoły i zakazano pracy w zawodzie nauczyciela. W 1981 roku współtworzyła listę postulatów dotyczących systemu oświaty, zaczynającą się od słów Szkoła służyć ma dziecku. Po wyborach 4 czerwca 1989 założyła I Społeczne Liceum Ogólnokształcące i przez wiele lat była jego dyrektorem. Dziś jej szkoła – „Bednarska” – to szkoła-legenda, jedno z najbardziej znanych warszawskich liceów.

O tym, co najważniejsze w edukacji rozmawiamy z panią Krystyną Starczewską – polonistką, doktorem filozofii, etykiem i pedagogiem, założycielką ISLO „Bednarska”, będącego dziś częścią zespołu, w skład którego wchodzi 8 szkół.

Co sprawiło, że zdecydowała się Pani zostać nauczycielką?

Po zdaniu matury zastanawiałam się, czy iść na medycynę czy na polonistykę. Było to związane z zawodami moich rodziców. Mój ojciec był lekarzem a matka nauczycielką. Wybrałam polonistykę, żeby tak jak mama zostać nauczycielką. Miałam już doświadczenie w pracy z dziećmi, bo prowadziłam w szkole zastęp harcerski i wyjeżdżałam jako pomoc wychowawcy na kolonie. Bardzo lubiłam pracę z dziećmi. To był przemyślany wybór.

Jak wyglądała Pani praca przed założeniem Bednarskiej?

Zaraz po zrobieniu magisterium rozpoczęłam pracę jako nauczycielka języka polskiego w szkole podstawowej. W tej szkole było rzeczą normalną bicie dzieci. Kiedyś wszedł do klasy na moją lekcję chłopiec, któremu po szyi ciekła strużka krwi. Zapytałam, co mu się stało, a on odpowiedział, że był na rozmowie u pana dyrektora. Otóż dyrektor tej szkoły miał zwyczaj podnoszenia niegrzecznych chłopców za uszy. Podobno niejeden raz zdarzyło mu się ucho dzieciakowi naderwać. Nikt przeciwko temu nie protestował – to było w tamtych czasach w tej szkole normalne. Kiedyś przyszłam wcześniej do pracy. Otworzyłam drzwi do nauczycielskiej toalety i zobaczyłam śpiącego na ziemi chłopca. Był niegrzeczny i ktoś z DSC_0009nauczycieli zamknął go za karę w toalecie i zapomniał o nim. Rodzice nie szukali chłopca, chociaż nie wrócił na noc – to była rodzina alkoholików i chłopiec był całkowicie pozbawiony opieki. Takich makabrycznych sytuacji z mojego pierwszego miejsca pracy mogłabym przedstawić bardzo wiele. Opuściłam tę szkołę po dwóch latach, bo protestując przeciwko stosowanym w niej metodom wychowawczym weszłam w ostry konflikt z dyrekcją i gronem pedagogicznym.

To nie była jedyna szkoła, w której walczyła Pani z dyrekcją…

Zaczęłam uczyć w renomowanym warszawskim liceum, które również opuściłam po ostrym konflikcie. Na prowadzonych przeze mnie lekcjach uczniowie mieli prawo do samodzielnego myślenia, wyrażanie własnych opinii w dyskusjach, oceniałam ich za umiejętność uzasadnienia własnego stanowiska. Nie uprzedziłam swoich uczniów, że na maturze nie mogą, tak jak robili to dotychczas, prezentować w swoich pracach własnego zdania lecz obowiązującą marksistowską ideologię. Dwie prace maturalne ocenione przeze mnie bardzo dobrze uznane zostały za wrogie ideologicznie. Kazano mi obniżyć oceny. Kiedy się nie zgodziłam, komisja kierowana przez sekretarz POP (Podstawowa Organizacja Partyjna) wstawiła uczennicom trójki. Gdy jako wychowawczyni odmówiłam podpisania świadectw z obniżonymi ocenami, zostałam usunięta ze szkoły z zakazem nauczania. Ten zakaz zapisany w moich papierach w Kuratorium obowiązywał do 1989 roku. Z opinii, którą przedstawił mi dyrektor, gdy opuszczałam szkołę, zapamiętałam jedno bardzo zabawne zdanie: „Wychowuje młodzież w duchu fideizmu i cieszy się sympatią uczniów schlebiając ich najniższym instynktom”. Wynikało z tego, że wszystko, co nie jest zgodne z obowiązującą ideologią jest fideizmem, a samodzielne myślenie jest najniższym instynktem człowieka. Nie mogąc pracować jako nauczycielka poszłam na studium doktoranckie na wydziale filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. A po zrobieniu doktoratu pracowałam do roku 1989 naukowo w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN.

Skąd się wziął pomysł na założenie szkoły?

Pomysł ten dojrzewał długo. Po raz pierwszy postulat zakładania wolnych, autorskich szkół sformułowaliśmy w czasie prowadzonych z ramienia „Solidarności” negocjacji z Ministerstwem Oświaty i Wychowania w roku 1981. Brałam udział w tych negocjacjach z ramienia komisji ekspertów edukacyjnych „Solidarności” i współredagowałam zbiór postulatów dotyczących wychowawczej roli szkoły. Nasz tekst negocjacyjny nosił tytuł „Szkoła jako środowisko wychowawcze” i zaczynał się od zdania : „Szkoła służyć ma dziecku”. Postulowaliśmy odejście od zideologizowanego, autorytarnego systemu wychowawczego na rzecz wychowania opartego na partnerstwie, dialogu i indywidualnym podejściu do dziecka. Nasze stanowisko wzbudziło oburzenie urzędników. W ich opinii szkoła jest instytucją, która ma służyć władzy, kształtując przyszłego człowieka zgodnie z obowiązującą w państwie ideologią. O zmianie systemu szkolnictwa oczywiście nie mogło być wówczas mowy, chcieliśmy na razie uzyskać jedynie zgodę na prowadzenie szkół eksperymentalnych, autorskich z własnymi programami dydaktycznymi i wychowawczymi. Wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku zakończyło negocjacje i o żadnych zmianach nie mogło już być mowy. Zeszliśmy więc z naszą działalnością do podziemia. Razem z przyjaciółmi założyłam pismo „KOS”, w którym był dział poświęcony edukacji, a potem Zespół Oświaty Niezależnej. Zespół nasz wydawał w podziemiu na potrzeby nielegalnych kół samokształceniowych „Zeszyty Edukacji Narodowej” tzw. ZEN-y. Prowadziliśmy też dyskusję o tym, jakiej szkoły chcemy w wolnej Polsce. Od października 1988 roku na wydziale orientalistyki UW, dzięki uprzejmości dziekana tego wydziału, prof. Krzysztofa Byrskiego, otworzyłam seminarium poświęcone opracowaniu projektów programów dydaktycznych i wychowawczych wolnej szkoły, którą chcielibyśmy założyć, gdy tylko będzie to możliwe. Na te spotkania przychodziło kilkadziesiąt osób, między innymi późniejsi założyciele I SLO – Irena Dzierzgowska, Włodzimierz Paszyński, Jan Wróbel, Tytus Izdebski, Marta Ługowska. Na spotkania przychodzili także rodzice przyszłych uczniów, a także ósmoklasiści, którzy marzyli o tym, by pójść do wymyślanego mowy_056przez nas wspólnie liceum. Mieliśmy nadzieję, że uda się już wkrótce założyć szkołę niezależną, działającą według opracowywanego przez nas programu.

A potem rozpoczęły się rozmowy przy Okrągłym Stole.

Zostałam powołana przez stronę opozycyjną do prowadzenie negocjacji przy tak zwanym „podstoliku oświatowym”. Udało się nam wynegocjować wówczas prawo do zakładania niezależnych szkół społecznych prowadzonych przez stowarzyszenia według własnych autorskich programów. Po wyborach 4 czerwca 1989 roku złożyliśmy jako pierwsi projekt takiej szkoły, który został przez Ministerstwo zaakceptowany. Ogłosiliśmy wówczas egzaminy wstępne do I SLO. Zgłosiło się bardzo dużo kandydatów. Niestety nie mieliśmy ani lokalu na prowadzenie naszej szkoły, ani funduszy na jego wynajęcie. I SLO rozpoczęło działalność dzięki uprzejmości rektora SGGW, który użyczył nam cztery małe salki w domach akademickich swojej uczelni na Ursynowie. Dopiero po rozwiązaniu PZPR udało się nam uzyskać dla naszej szkoły budynek przy ul. Bednarskiej, gdzie mieściła się dotąd przez lata szkoła aktywu partyjnego.

Jaka była reakcja Pani otoczenia na Pani postanowienie o zakładaniu szkoły?

Na ogół wszyscy ten pomysł popierali. Było powszechnie wiadomo, że szkoła peerelowska jest niedobra, że indoktrynuje uczniów, nie uczy samodzielnego myślenia lecz wpaja gotowe formułki, nie wychowuje świadomych obywateli lecz ludzi podporządkowanych władzy. Pomysł stworzenia wolnej szkoły, która może być początkiem zasadniczych zmian w polskim systemie edukacji przyjmowano więc z aprobatą.

Jakie cele stawiała Pani przed Bednarską w chwili jej zakładania?

Hasłem przewodnim było dla mnie słynne zdanie Janusza Korczaka, że „dziecko nie dopiero będzie, ale już jest człowiekiem”. Z tego zdania wynika, moim zdaniem, postulat traktowania ucznia nie jako materiału, z którego mamy w procesie wychowania ukształtować przyszłego człowieka, lecz jako osoby, którą mamy poznać, aby wejść z nią w dialog, aby jej pomóc w odnalezieniu się w otaczającym świecie, w rozpoznaniu tego co dla niej istotne i ważne, w nawiązaniu współpracy z otoczeniem i możliwości współdecydowania o tworzonej z innymi wspólnocie. Tak rozumiejąc wychowanie postulowałam zmianę systemu autorytarnego na system demokratycznej współpracy uczniów, nauczycieli i rodziców. Nasza szkoła miała stać się miejscem przygotowującym uczniów do autentycznego uczestnictwa w powstającym na naszych oczach demokratycznym społeczeństwie. Ważnym zadaniem wychowawczym z tego punktu widzenia było stworzenie w szkole warunków dla rozwijania w uczniach postawy tolerancji, akceptacji różnorodności kulturowej, uczenie szacunku do człowieka niezależnie od jego pochodzenia etnicznego, kulturowej tradycji, wyznania. Dlatego postulowałam od początku przyjmowanie do szkoły uchodźców z różnych krajów świata.

A jeśli chodzi o metody nauczania?

W dziedzinie dydaktyki najważniejszym było według mnie odejście od wyłącznie pamięciowego przyswajania gotowych schematów poznawczych na rzecz samodzielnego myślenia, rozwiązywania problemów i poszerzania rozumienia świata. Bardzo ważna wydawała mi się w związku z tym korelacja programów pokrewnych przedmiotów i wprowadzenie do programu szkolnej humanistyki filozofii i historii sztuki. Byłam przekonana, że nauczyciele nie powinni motywować uczniów do pracy wyłącznie groźbą niezaliczenia i pobudzaniem ambicji w walce o dobre oceny, lecz powinni wkładać przede wszystkim wysiłek w poszukiwanie sposobów rozwijania autentycznych zainteresowań swoich uczniów. Poprzez pierwsze dwa lata zrezygnowaliśmy na Bednarskiej w ogóle ze stawiania cyfrowych ocen i posługiwaliśmy się wyłącznie opisową oceną kształtującą. mowy_244Byliśmy bowiem przekonani, że motywowanie młodego człowieka do pracy wyłącznie poprzez wzbudzanie chęci bycia lepszym niż inni nie uczy współpracy, uniemożliwia działania zespołowe i wytwarza niezdrowe stosunki między ludźmi polegające przede wszystkim na rywalizacji.

Czy uważa Pani, że te cele zostały przez Bednarską osiągnięte?

Jeśli chodzi o sprawy wychowawcze to niewątpliwie udało się nam wprowadzić zasady demokracji we wszystkich szkołach naszego Zespołu. Przez 25 lat formy szkolnej demokracji zmieniały się, ale stanowią do dziś podstawę wychowawczego systemu wszystkich naszych szkół. Udało się także wprowadzić wielokulturowość – w gimnazjum na Raszyńskiej uczą się w chwili obecnej przybysze z 16 krajów świata, działa Klub Wielokulturowy, odbywają się przygotowywane przez uczniów spotkania integracyjne poświęcone prezentacji tradycji kulturowej uczących się w naszej szkole cudzoziemców. Realizujemy więc stawiany sobie przed 25 laty cel uczenia tolerancji, szacunku do człowieka bez względu na jego pochodzenie etniczne, wyznanie, kulturową tradycję. Przyjmujemy także do szkoły uczniów niepełnosprawnych, o specjalnych edukacyjnych potrzebach, organizując dla nich indywidualną pomoc. Obecność takich uczniów w szkole, a także rozwijanie różnych form szkolnego wolontariatu, uczy wrażliwości na potrzeby innych. W dziedzinie dydaktyki nie udała się realizacja naszych założeń programowych – musieliśmy zrezygnować, realizując obowiązującą podstawę programową, z korelacji przedmiotowej, a także powrócić do wystawiania ocen cyfrowych, gdyż takie były wymagania władz oświatowych. Motywowanie do pracy głównie poprzez zagrożenie niezaliczeniem i rywalizację o stopnie nie zniknęło więc z naszych szkół. Indywidualne zainteresowania i uzdolnienia rozwijają nasi uczniowie głównie na różnorodnych fakultetach. Pracy zespołowej uczą się przygotowując szkolne projekty.

Jaki by postawiła Pani cel przed Bednarską dzisiaj?

Gdybym dzisiaj miała tworzyć szkołę, chciałbym żeby była to szkoła eksperymentalna, całkowicie autonomiczna, która nie musiałaby stosować się do obowiązującej dziś struktury szkolnej, podstawy programowej i systemu oceniania uczniów. Założyłabym czteroletnie gimnazjum, w którym uczniowie kończyliby program ogólnego wykształcenia, przy pełnej korelacji pokrewnych przedmiotów i liceum z profilowanymi klasami przygotowujące do wybranych kierunków studiów. W tej szkole oceny cyfrowe zastąpione byłyby przez system opisowych ocen kształtujących i dzięki temu rywalizację o stopnie zastąpiłaby zespołowa współpraca uczniów. Duży nacisk położyłabym na rozwijanie zainteresowań uczniów odchodząc od zasad systemu klasowo lekcyjnego. Oczywiście w tej szkole realizowałabym sprawdzone już przez nas zasady szkolnej demokracji i wielokulturowości.

Co Pani zdaniem jest największym sukcesem, a co porażką Bednarskiej?

Myślę, że niewątpliwym sukcesem Bednarskiej są jej absolwenci. Szczególnie cieszy mnie fakt, że tak wielu z nich po ukończeniu studiów, nierzadko nawet po zrobieniu doktoratu, powróciło do naszych szkół w roli mowy_PracowniaPlastycznanauczycieli. Mamy w tej chwili w szkołach naszego Zespołu ponad trzydziestu naszych absolwentów w roli nauczycieli. To mówi samo za siebie. Sukcesem jest też system demokratyczny funkcjonujący we wszystkich szkołach naszego Zespołu. Sukcesem jest wielokulturowość. Fakt, że przyjmujemy na miejsca bezpłatne dzieci uchodźców i dzieci niepełnosprawne, nie walcząc za wszelką cenę o miejsca w rankingach, lecz starając się pomagać tym, którzy tej pomocy szczególnie potrzebują, traktuję jako rzeczywisty sukces. Za sukces uważam także stworzoną w naszych szkołach możliwość rozwijania różnorodnych indywidualnych uzdolnień i zainteresowań uczniów na zajęciach fakultatywnych.

Są też jednak porażki. Za największą uważam to, że jednak nie udało się nam stworzyć spójnego systemu wychowawczego. Wielu nauczycieli traktuje zasady szkolnej demokracji jako rodzaj fikcji, stosując w praktyce autorytarne metody wychowawcze. Czyli nie udało się nam stworzyć zespołu nauczycieli, którzy byliby pod względem ideologii wychowawczej jednorodni. Któryś z uczniów określił to następująco: „demokracja na zebraniu Rady Szkoły, a zamordyzm w klasie”. Ale, czy to rzeczywiście jest porażka ? Może uczeń powinien stykać się z różnymi postawami, może właśnie trzeba uczyć młodych , że ludzie są różni i powinniśmy umieć godzić się z tym faktem.

Niektórzy nauczyciele w naszym Zespole uważają, że miejsce demokracji jest w szkolnym Sejmie, a nie w klasie. Czy taki podział życia szkolnego na demokratyczne Sejm i niedemokratyczne lekcje uważa Pani za właściwy?

Aby na to pytanie odpowiedzieć, trzeba by się zastanowić, co miałaby oznaczać demokracja w klasie. Czy można na przykład przez głosowanie ustalać, że nie będzie dziś klasówki, lub że nauczyciel ma uczyć czego innego, niż uczy. Oczywiście nie można w czasie lekcji stosować tak pojmowanych zasad demokracji, lekcja jest bowiem prowadzona przez człowieka, który odpowiada za realizację programu. Nawet w naszej Konstytucji Szkolnej sprawy oceniania i programu nauczania są w rękach Rady Pedagogicznej a nie szkolnej władzy ustawodawczej, czyli Sejmu. Niewątpliwie jednak lekcja powinna być prowadzona tak, żeby uczniowie uczestniczyli w niej aktywnie, a nie byli jedynie biernymi odbiorcami poleceń nauczyciela. To stanowi istotę sztuki pedagogicznej, którą powinien opanować nauczyciel. Oczywiście nauczyciel nie ma prawa łamać zasad, które zostały demokratycznie wypracowane przez szkolną władzę ustawodawczą – dotyczy to na przykład ilości klasówek w tygodniu, zasad poprawiania ocen itp. Nie stosowanie się przez nauczyciela do tego typu zasad jest niedopuszczalne, bo jest łamaniem szkolnego prawa.

W Pani gabinecie wisi portret Janusza Korczaka. Czy myśli Pani, że jako społeczeństwo zaczęliśmy już szanować dzieci?

Myślę, że zrobiliśmy w tej sprawie krok naprzód. Dawniej było rzeczą zupełnie naturalną, że dziecko można, a nawet w pewnych sytuacjach należy, bić. Z mojego doświadczenia wynika, że było to dopuszczalne nawet w szkołach. Zasady wychowania autorytarnego określały wyraźnie, że dziecko dobre to dziecko posłuszne. W ten sposób wychowywano ludzi poddanych władzy lub zbuntowanych. Dziś bicie dzieci nie jest już tak oczywistą i naturalną metodą wychowawczą. Obserwuję wspaniałe rodziny na przykład absolwentów „Bednarskiej”, w których dzieci wychowywane są w sposób nie autorytarny lecz w pełni partnerski i jednocześnie bardzo mądry. Dziś także ojcowie coraz częściej włączają się w proces wychowywania także maleńkich dzieci i przestają pełnić funkcję jedynie srogich pogromców dziecięcego nieposłuszeństwa. Postulowany przez Korczaka szacunek dla dziecka jako osoby zaczyna trafiać do świadomości rodziców i wychowawców.

Gdyby mogła Pani zakładać Bednarską jeszcze raz, czy zrobiłaby Pani coś inaczej?

Byłabym zdecydowanie mniej ustępliwa, jeśli chodzi o podporządkowanie się rozporządzeniom władz , a także mniej ustępliwa wobec rodziców i nauczycieli w kwestii rankingów i oceniania uczniów. Nie przewidziałam wówczas, gdy tworzyliśmy Bednarską, jak ideologia rynku zdominuje edukację w Polsce. Podporządkowujemy się tej ideologii poprzez walkę za wszelką cenę o miejsce w rankingach, uczenie pod testy, traktowanie rywalizacji o stopnie jako główny sposób motywowania do pracy uczniów. Gdybym to przed laty mogła przewidzieć walczyłabym ostrzej o to, żeby uchronić nasze szkoły od podporządkowania się ideologii rynku.

Jak ocenia Pani rozwój polskiej edukacji przez ostatnie 25 lat ? Jak powinna rozwijać się w najbliższej przyszłości?

Myślę, że wiele jest problemów, które należy w polskim systemie edukacji zmienić. Mówiłam o wielu z nich charakteryzując cele, które stawialiśmy sobie tworząc przed 25 laty Bednarską. Mówiąc najkrócej – potrzeba odbiurokratyzować system zarządzania polskim szkolnictwem, dopuścić więcej różnorodności poprzez danie szkołom szans na autonomiczne działania, odejść od podporządkowania szkolnictwa ideologii rynku, odejść od autorytarnych metod wychowawczych, dokonać zmian w podstawach programowych kładąc nacisk na korelacje pomiędzy przedmiotami, odejść od uczenia pamięciowych schematów na rzecz rozwijania zainteresowań uczniów i rozwijania ich samodzielnego myślenia. Myślę, że jedną z najważniejszych spraw jest właściwe przygotowanie nauczycieli, którzy nie tylko mają być specjalistami w swoim przedmiocie lecz przede wszystkim rozumiejącymi dziecko wychowawcami. W tym celu postulowałbym powołanie tak zwanych szkół ćwiczeń, to znaczy takich, które realizują ciekawe antyautorytarne systemy wychowawcze, w których przyszli nauczyciele odbywaliby roczne praktyki przed uzyskaniem dyplomu upoważniającego do uprawiania zawodu. Tą drogą można by stopniowo zreformować polskie szkoły.

 

 

 

cdisplay559

rozmawiał: Michał Sienicki – absolwent Raszyńskiej i Bednarskiej, działacz na rzecz szkolnej demokracji. Aktualnie Radny Europejskiej Społeczności Edukacji Demokratycznej (EUDEC).

foto: archiwum I SLO

10 grudnia 2015





źródło artykułu: "Uczeń to człowiek, nie materiał"


.